Maroko 2013 - dzień dziewiąty - Tamtetoucht

12.04.2013
Kemping La Liberte to wspaniałe miejsce i ciężko pożegnać się z takimi wygodami jak łóżko i prysznic, ale postanowione, ruszamy dalej. Laszlo coraz lepiej się targuje, pierwsza stawka taksówkarza to 80DH/2os, ostateczna- 50DH/2os.(20zł/45km).
Wracamy do Rissani. Przemierzając miasteczko, spostrzegamy sklep z „żelastwem”. Ponieważ, od dnia przylotu, nikomu nie umieliśmy wytłumaczyć na migi, że szukamy szpilek do namiotu, wysłaliśmy sms do przyjaciela z prośbą o znalezienie francuskiej nazwy. Les piquets de tente. Teraz musi się udać.
Uprzejmy właściciel łamaną angielszczyzną zaoferował nam osiem gwoździ za 50DH. Laszel zrozumiał, że za 15DH, więc natychmiast podjął się negocjacji i zaproponował 10DH za całość. Szef nie do końca zrozumiał, ale podarował nam gwoździe, za co Laszlo przekazał mu ustalone 10DH. Ten zmieszany poprosił o resztę kwoty, na co my wzruszyliśmy ramionami, że nie wiemy o co chodzi. Kierownik machnął ręką i z radością pokazał mi dwie monety, chwaląc Laszla jako świetnego handlarza i negocjatora. W ten oto sposób, zdobyliśmy szpilki do naszego super namiociku, za jedyne 4zł.
Kawał drogi, żeby dotrzeć za miasto, a plecaki, obładowane wodą i jedzeniem, wydają się cięższe niż zwykle. Decydujemy się na taksówkę. Dotarliśmy do głównego postoju i już wychwytuje nas szef wszystkich szoferów, z pytaniem gdzie zmierzamy. Po chwili pakujemy się do wskazanej taksówki i oczekujemy na resztę pasażerów. O dziwo, nawet nie musimy się targować 20DH/2os/20km, czyli 0,2zł/1os/1km, uczciwa stawka jak na Maroko. Taksówkarze krążą po całym „dworcu” i wykrzykują nazwy okolicznych miast, aby przywołać jak najwięcej pasażerów.
W całym kraju, taksówki  międzymiastowe, tak zwane grand-taxi, to przede wszystkim mercedesy. W zależności od miasta, mają różne kolory. W Fezie- srebrne, w Rissani- kremowe, w Erfoudzie- białe. Przejazdy wewnątrz miast możliwe są dzięki petit taxi. To mniejsze samochody, zwykle dacie, też wszystkie tego samego koloru, w obrębie danego miasta.
Po skompletowaniu całego składu (kierowca plus sześciu pasażerów) podchodzi szef i zgarnia od wszystkich kasę. Ruszamy.
Postój międzymiastowych taksówek w Inzegane

W Erfoudzie nie musieliśmy długo czekać na „stopa”. Co ciekawe, gdy łapiemy stopa, większość Marokańczyków macha do nas rękami, trąbi, mruga światłami. To chyba takie powitanie. Tym razem zabrała nas para Niemców. Jaka ulga, gdy okazało się, że mówią po angielsku, uff. Początkowo zakładaliśmy dotarcie do pierwszej lepszej oazy, ale nic ciekawego po drodze się nie trafiało, a oni jechali w okolice wąwozu rzeki Todry. No to jedźmy razem!
Dziś piątek, dzień modlitwy w Maroku. Na wsiach widać odświętnie ubranych ludzi. Mężczyźni w długich, białych szatach. Kobiety w białych falbaniastych sukniach. W związku z tym, w niektórych miasteczkach, część sklepów nieczynna, w innych gwarny targ. Krowie głowy, półtuszki baranie wiszące na hakach, indywidualna sprzedaż cieląt, ciężarówki wypełnione cebulą, garnki, lizaki i drobny fajans. Na afrykańskim targu znajdziesz wszystko, a gdy akurat nie znajdzie się coś czego potrzebujesz, to z pewnością prędko to dostarczą. Mięso na straganie leży czasem cały dzień, w gorącu, oblepione przez muchy. Niby obrzydliwe, a w tadżinie smakuje wyśmienicie.
Po drodze do Wąwozu Todry mijamy kolejne dziwowiska natury, formy skalne jak skały wulkaniczne, pola usiane w studzienkach, a wszędzie gdzie jest jakaś ciekawostka, są również liczne stragany z pierdółkami.
Kolega z Niemiec jeździ bardzo ostrożnie. Wspomina, że dwa razy przekroczył prędkość w Maroku, za pierwszym razem mu się upiekło, gdy zatrzymał go policjant z radarem, ale za drugim słono za to zapłacił. Licznik wskazał o 12km za dużo, co kosztowało go 300DH (120zł).
Okolice i samo miasteczko Tinghir wyróżnia się wspaniałymi kazbami, położonymi wysoko na skałach i otoczonymi przez niebywałe formacje skalne.
Remonty na drodze spowodowały, że trochę pobłądziliśmy. Pytamy w najbliższym mieście o drogę i momentalnie znajdujemy licznych przyjaciół, którzy osobiście byli, czy też pracowali w Niemczech i w Polsce, lub chociaż ich dziadek czy siostrzeniec wujka tam był. Pytają nas, czy znamy Roberta i Martę z Krakowa? Oczywiście, że znamy. Znikają i po chwili pojawiają się z albumem pełnym zdjęć rodzinnych. Na pożegnanie krzyczą „Ich liebe dich”, „Kocham Cię, jesteś piękna!”.
Wąwóz rzeki Todry robi wrażenie, momentami urwiste skały sięgają trzystu metrów wysokości.. Popularne miejsce i sporo marokańskich turystów. Wszędzie tam, gdzie może znaleźć się choć jeden turysta, gwarantowani są handlarze fajansu i żebrzące dzieci. Dzieci wciskają nam, niby jako prezent, sklecone z kłosów trawy figurki, po czym żądają za to dirhamów. Jedźmy stąd prędko, bo Laszlo traci cierpliwość. Niestety w górnym biegu, rzeka wysycha, ale i tak jest bardzo ładnie.
Nasz cel, to, położone w Atlasie, Tamtetoucht. Serdecznie dziękujemy Niemcom za pomoc i żegnamy się. W wiosce panuje cisza i błogi spokój. Nawet pan w sklepiku nie namawia nas do żadnych zakupów. Ewenement. Wśród poletek uprawnych stoi stara kazba, pięknie się prezentuje wśród różnokształtnych gór. Mijamy rolników uprawiających jakieś roślinki, wszyscy zagadują nas „Bonjour, sa va?”, „Bonjour, la vas?”. „Very good”, brzmi nasza odpowiedź, i wszyscy serdecznie uśmiechnięci powracają do swoich prac.
Piękne miejsce na nocleg, rozłożyliśmy namiot między soczysto-zielonymi poletkami a górami mieniącymi się światłem zachodzącego słońca.  Jest wspaniale.
Surowy klimat Atlasu Wysokiego

Pasterka z okolic Tamtetoucht

Wypłaszczenie w dolinie rzeki to jedyne miejsce gdzie można uprawiać ziemię

Ukryta, wśród gór Atlasu, wioska Tamtetoucht

Kazba Tamtetoucht


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz