Maroko 2013 - dzięń dziesiąty - Boumalne Dades

13.04.2013.
Tego dnia, o świcie, budzą nas odgłosy ludzi zmierzających do pracy na swoich malutkich polach. Spaliśmy w fajnym punkcie obserwacyjnym i przy śniadaniu (jak zwykle - chleb z tuńczykiem i pomarańcze) mamy przegląd mody rolników z Atlasu. Ludzie wyglądają bardzo interesująco, mają na sobie kilka warstw ubrań, które wg nas w ogóle do siebie nie pasują. Prawie każdy ma zamaskowaną twarz.






Wstępnie chcieliśmy dotrzeć, przez góry, do wioski Msemrir, żeby zwiedzić wąwóz rzeki Dades. Droga prowadzi przez niezamieszkałe i pozbawione roślinności tereny. Najwyższy jej punkt wznosi się na ok. 3000 m.n.p.m. Dla większości tutejszych aut, taksówek czy busów, które mają ponad 20 lat, jest to nie byle wyzwanie. Miny nam zrzedły, bo od rana drogą nie przejechał żaden samochód.
Współczesna zabudowa Tamtetoucht

Jeden z mieszkańców Tamtetoucht zasugerował nam dwie możliwości: wypożyczenie osła, wraz z przewodnikiem rzecz jasna, albo przejście pieszo. Góry prezentują się wspaniale, ale 45km pieszo, w skwarze, ciągle pod górę, aż na 3000 m.n.p.m. Da się, ale przecież jesteśmy na wczasach. Po namyśle, zrezygnowaliśmy i ruszyliśmy tą samą trasą co wczoraj. Tamtetoucht to bardzo przyjazna osada, mieszkańcy wychodzili z domów, żeby zapytać skąd jesteśmy i gdzie zmierzamy, wszyscy szczerze uśmiechnięci. Pieszo pokonujemy kawał drogi suchym wąwozem Todry, tylko w ten sposób możemy zrobić kilka zdjęć, nie uznajemy fotografowania z samochodu.

Białe kamienie na pierwszym planie to koryto wyschniętej Todry

Atlas Wysoki

 Laszlo obrał sobie okoliczną górę jako cel zdjęcia, wtem w oddali pojawił się pan na ośle. Gdy do nas dotarł nie omieszkał zagadać, że chce dirhamów lub chociaż „cigaretów”, za zrobienie mu zdjęcia. Żadnych zdjęć mu nie robiliśmy, więc odprawiamy dziadka "z kwitkiem". Ciekawi jesteśmy czy tak wygląda fotografowanie miejscowej ludności na potrzeby przewodników i książek. Płacenie za zdjęcia to zdecydowanie nie dla nas. Gdy widzicie zdjęcia zaklinaczy węży, przebierańców z bębnami czy innych marokańskich bajarzy nie łudźcie się, że widzicie coś prawdziwego. To wszystko pokazówka dla turystów, którą można fotografować po uiszczeniu opłaty.
Po godzinie 12 już marne światło na zdjęcia, więc czekamy na pojawienie się jakiegoś transportu. Do Tinghiru 26km, a ruch na drodze znikomy. Jest bus! Nasze plecaki lądują na dachu, wśród innych bagaży. Jest ich tak dużo, że bus jest wyższy o swoja drugą wysokość. W pojeździe tak tłoczno, że ledwie udaje nam się przecisnąć na tył, gdzie czekały na nas malutkie plastikowe taborety. Nawet na fotelu kierowcy siedziały dwie osoby! Jak straszliwie niewygodnie. Zaklinowaliśmy się między siedzeniami. Siedzący za nami będą chyba zmuszeni wypychać nas siłą. Miejscowe środki transportu przysparzają wielu ciekawych obserwacji. Większość pasażerów ubrana w zimowe kurtki, płaszcze, jakiś młodzieniec założył zimowe rękawiczki! A na dworze ponad 30 stopni Celsjusza! Kobiety z okolicznych wiosek są niezwykle „zakamuflowane”. Na głowach noszą trzy chustki, okrywające większą część twarzy.
W mieście Tighir od razu zmierzamy do postoju taksówek. Tym razem trafia nam się peugeot kombi, tak przebudowany, żeby mieć trzy rzędy siedzeń, Ostatni w bagażniku. Czyli w takiej karocy może zmieścić się nawet 10 osób! W drodze do Boumale w końcu trochę inne widoki. Góry Jabel Sahrro ostro-kończyste, a z przeciwnej strony, zaśnieżony Atlas.

Boumalne Dades
  
Według naszego planu z Boumalne kierujemy się do wąwozu rzeki Dades. Jest już późne popołudnie, więc poszukamy oazy z ptaszkami. Ciemne chmury na niebie i krople deszczu zmusiły nas do szybkiego poszukiwania miejsca na obóz. Rozbiliśmy naszą kazbę w oazie, tuż przy rzece, wydawało się, że w dość spokojnej okolicy. Niestety, wkrótce zorientowaliśmy się, że nieopodal wiedzie główny trakt osób wracających z pól. Skoro nasza kryjówka została odkryta, pojawiła się też osoba, która łamanym angielsko- francuskim uprzedziła nas, że stacjonujemy w niebezpiecznym miejscu. Wąskie koryto Dadesu i przy obfitym deszczu może wystąpić z brzegów. Niebo granatowe i grzmi coraz mocniej. Trzeba się ewakuować. Nie łatwo znaleźć miejsce poza wzrokiem ludzi i z dala od oazy, która również zagrożona jest podtopieniem. Do wyboru boisko lub twarde i krzywe skały. Decydujemy się na boisko ale okazuje się, że miejscowa ludność używa go jako toalety. Przemoczeni, szukamy dalej. Pada coraz mocniej, a my krążymy po ciemku, między kazbami w poszukiwaniu miejsca na namiot. Nagle ktoś zaprasza na herbatkę. Gościna nie ma granic, ale dziękujemy i idziemy dalej. Znaleźliśmy stanowisko nieopodal rzeki, sporo wyżej, więc byliśmy spokojniejsi, jednak nie udało się ukryć przed ludźmi. Rozbiliśmy się tuż przy domkach, a mieszkańcy właśnie zmierzali na wieczorną modlitwę do meczetu. Zagadaliśmy jednego z nich i poprosiliśmy o zgodę na biwak. Starszy pan, płynnym angielskim mile nas powitał i przestrzegł jedynie przed wylaniem rzeki. Zostajemy, nogi domagają się odpoczynku. Allah nas chyba polubił, mimo ostrej nawałnicy, tej nocy, Dades nie wystąpił z koryta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz