10.04.2013
Dziś naszym celem jest Merzouga i piaszczyste wydmy Sahary. Ruszamy wczesnym rankiem, żeby uniknąć rzeszy terenówek oferujących off-road lub wyprawę na wielbłądzie po pustyni. Nieliczne samochody jadą w naszym kierunku, przypadkiem machamy kciukiem na ambulans. Zatrzymuje się!
Szofer/ratownik/pielęgniarz, nie dogadaliśmy się w tej kwestii, zabiera nas chętnie do osady oddalonej o ok.45km i zawozi wprost pod kemping La Liberte. I co pozostaje zrobić? Prędko się oddalić lub negocjować cenę noclegu. Laszlo przyjął nową taktykę, pan Mohammad mile zaprasza na herbatkę, a Laszel żąda, żeby powiedział ile kosztuje wynajem pokoju. Mohammad upiera się przy herbacie, Laszlo mówi, że nie wypije z nim żadnej herbaty póki nie dowie się ile kosztuje najtańszy pokój. Kierownik obiektu poddał się, oferuje przytulny pokoik wraz z łazienką za 100DH/2os (40zł). Laszlo z przyzwyczajenia próbuje się targować, ale Mohammad jest nieugięty. Zostajemy, jest znakomicie! Parę kroków od domku mamy pustynię. Ku naszemu zaskoczeniu, po dobiciu „interesu” Mohammad wciąż zaprasza nas na berber tea. Jasne, że korzystamy! Procedurę przelewania i odlewania naparu powtarza przynajmniej 5x, a my cierpliwie czekamy spragnieni. Szef kempingu podobnie jak my (czyli nie za wiele) operuje angielskim, więc przy pomocy języków: angielskiego, francuskiego, polskiego, migowego i domysłów rozmawiamy przy herbacie o naszym życiu w Polsce. Przy okazji prosimy o lekcję języka arabskiego i o przetłumaczenie kilku polskich słów na arabski. Wszyscy rozumieją co oznacza veterinar doctor, ale ze słowem forester mają już problem. Laszlo może w końcu zabłysnąć i oznajmić, że jest buhra.
Dziś naszym celem jest Merzouga i piaszczyste wydmy Sahary. Ruszamy wczesnym rankiem, żeby uniknąć rzeszy terenówek oferujących off-road lub wyprawę na wielbłądzie po pustyni. Nieliczne samochody jadą w naszym kierunku, przypadkiem machamy kciukiem na ambulans. Zatrzymuje się!
Szofer/ratownik/pielęgniarz, nie dogadaliśmy się w tej kwestii, zabiera nas chętnie do osady oddalonej o ok.45km i zawozi wprost pod kemping La Liberte. I co pozostaje zrobić? Prędko się oddalić lub negocjować cenę noclegu. Laszlo przyjął nową taktykę, pan Mohammad mile zaprasza na herbatkę, a Laszel żąda, żeby powiedział ile kosztuje wynajem pokoju. Mohammad upiera się przy herbacie, Laszlo mówi, że nie wypije z nim żadnej herbaty póki nie dowie się ile kosztuje najtańszy pokój. Kierownik obiektu poddał się, oferuje przytulny pokoik wraz z łazienką za 100DH/2os (40zł). Laszlo z przyzwyczajenia próbuje się targować, ale Mohammad jest nieugięty. Zostajemy, jest znakomicie! Parę kroków od domku mamy pustynię. Ku naszemu zaskoczeniu, po dobiciu „interesu” Mohammad wciąż zaprasza nas na berber tea. Jasne, że korzystamy! Procedurę przelewania i odlewania naparu powtarza przynajmniej 5x, a my cierpliwie czekamy spragnieni. Szef kempingu podobnie jak my (czyli nie za wiele) operuje angielskim, więc przy pomocy języków: angielskiego, francuskiego, polskiego, migowego i domysłów rozmawiamy przy herbacie o naszym życiu w Polsce. Przy okazji prosimy o lekcję języka arabskiego i o przetłumaczenie kilku polskich słów na arabski. Wszyscy rozumieją co oznacza veterinar doctor, ale ze słowem forester mają już problem. Laszlo może w końcu zabłysnąć i oznajmić, że jest buhra.
Merzouga to niewielka osada, zagrożona zasypaniem przez wydmy, ludzie żyją tu głównie z turystyki. Jest jedna główna ulica, na której znajdują się sklepiki, restauracje i kilka „agencji turystycznych”, oferujących wyprawy wielbłądem, terenówką czy quadem po wydmach. Wydaje się ciekawe, ale patrząc na turystów poubieranych w turbany i dżalabije, którzy opowiadają jak poprzedniego wieczora Berberowie tańczyli dla nich wokół ogniska, podziękujemy. To jednak nie dla nas, kiedy Marokańczyk prowadzi na lince wielbłąda na którym siedzisz i pajacuje, gdy mu zapłacisz. Co innego samodzielnie wyruszyć w podróż po pustyni wielbłądem, bez żadnych przewodników. To by było coś.
Ruszyliśmy na wydmy boso, ale piasek tak parzył stopy, że musieliśmy prędko wracać. Zajmiemy się penetrowaniem okolicznych oaz. Spacery po pustyni trzeba odłożyć na wczesne poranki i popołudnia.
W oazach ptaszki jakieś takie płochliwe, mimo to dopadliśmy z aparatem m.in.białorzytkę saharyjską, pokrzewkę wąsatą i świstunkę górską.
Ruszyliśmy na wydmy boso, ale piasek tak parzył stopy, że musieliśmy prędko wracać. Zajmiemy się penetrowaniem okolicznych oaz. Spacery po pustyni trzeba odłożyć na wczesne poranki i popołudnia.
W oazach ptaszki jakieś takie płochliwe, mimo to dopadliśmy z aparatem m.in.białorzytkę saharyjską, pokrzewkę wąsatą i świstunkę górską.
Dzierzba rudogłowa |
Pokrzewka wąsata |
Świstunka górska |
Białorzytka saharyjska |
Pustynny piasek wieczorową porą ma piękny pomarańczowy kolor i cudownie masuje drobnymi ziarenkami zmęczone stopy. Spacerując między wydmami, na jedynym drzewie w promieniu paru kilometrów wyczailiśmy pana wróbla pustynnego z panią wróblową na gniazdku! Super obserwacja jednak na zdjęcia za ciemno. Może jutro się uda.
Tego wieczora na największą wydmę wdrapało się kilkudziesięciu Marokańczyków, dlaczego? Może obchodzą jakieś święto, może dlatego, że mają w tym czasie 2 tygodnie wakacji.
Nasz kierownik, Mohammad, jest niezwykle gościnny, a w naszym „apartamencie” czuję się jakbym była w kilku-gwiazdkowym hotelu.
To są prawdziwe wczasy!
To są prawdziwe wczasy!
Poniżej kilka naszych zdjęć z wydm Erg Chebbi.