08.04.2013
W końcu czuję, że
jestem w Afryce. Ciepła noc, jak latem w Polsce. Laszel śmieje się ze
mnie, że spałam na żelasku. Wczoraj mimo prażącego słońca wiał chłodny
wiatr, więc otuliłam część twarzy chustką. Zakryte fragmenty pozostały
białe a reszta spaliła się na mocną czerwień. Efekt jest niestety
śmieszny, ale nie dla mnie.
Nie wracamy znów przez górę. Idziemy brzegiem
w kierunku drogi asfaltowej. Bardzo interesują nas ptaki jakie jeszcze
możemy spotkać. Kazarki płochliwe, ale duże głazy umożliwiają podejście.
|
Pliszka siwa odmiana marokańska |
|
Kazarka rdzawa |
|
Białorzytka |
Do
Errachidi zabierają nas mercedesem dziwnie ubrani Arabowie, czarnoskóry
student anglistyki w garniturze i różowym turbanie, jego brat oraz
kierowca w długiej, białej dżalabii (taki szlafrok do użytku dziennego). Tuż przed miastem zatrzymuje nas
policja, żandarm strojnie ubrany w długie białe rękawiczki i elegancki
mundur. Prezentują się znacznie lepiej niż polska drogówka. Chyba
wystąpiły jakieś problemy z dokumentami gdyż nasi nowi znajomi opuścili auto
i zaczęła się rzewna rozmowa. Zabrakło jedynie berber tea serwowanej na
masce. Student w garniturze co chwilę do nas podchodzi i zapewnia, że
"no problem". Gdzieś dzwonią, coś sobie pokazują aż w końcu nasi
przewoźnicy wsiadają do samochodu i jedziemy dalej. Zostaliśmy niby
zabrani stopem ale na pożegnanie student kazał zapłacić kierowcy 10DH.
Nie będziemy się sprzeczać, to tylko 4zł.
W
mieście, w końcu, przerwa na herbatkę i jedzenie. Po ulicach kręci się
pełno roznegliżowanych turystów w kolorowych terenówkach i na quadach.
Aż strach pomyśleć jakich pajaców spotkamy w Merzoudze. Wygłodzeni i
spragnieni szukamy baru. Baru dla miejscowych nie dla Hiszpanów na
quadach. W bocznej uliczce z kawiarni, serwującej wyłącznie napoje,
kierują nas do malutkiego lokalu. Młody kucharz pokazuje Laszlowi
wszystko co ma w pięciu garnkach, bo nie możemy się porozumieć w żadnym
języku. Laszlo wybrał fasolkę z naszą ulubioną marokańską przyprawą-
kamunem a za chwilę na stole pojawił się jeszcze kurczak z rożna,
frytki, oliwki i zimna cola w szklanej butelce, mmm... wspaniałe! A za
wszystko jedyne 90DH(36zł).
Coś
nie możemy się wydostać z Errachidi, droga tak się dłuuuży.
Postanawiamy nie jechać daleko tylko dotrzeć do jakiejś oazy.
Poprzedniego dnia mijaliśmy wiele pięknych oaz ale nie było okazji się
zatrzymać. Myślimy, że tam gdzie są palmy musi być też woda, cień i
ptaki a więc wszystko czego potrzebujemy. Na mapie najbliższe palmy
zaznaczone są w okolicach osady Meski i tam planujemy udać się na
rekonesans. Kolejne auta nie chcą nas zgarnąć więc łapiemy grand taxi. W
krótkim czasie i za symboliczną opłatą docieramy do wsi Meski.
Miejscowi witają nas ciekawie, kilka małych murzynków prosi o dirhamy
ale większość chce się jedynie przywitać, uścisnąć dłoń. Nie możemy się
zrażać, nie wszyscy widzą w nas worek pieniędzy.
W
pięknej oazie pierwsze co rzuca się w oczy to mnogość rozmaitych
gatunków ptaków. Na początek na drucie usiadła niesamowicie rzadka, w
Polsce nie występująca, żołna modrolica.
Takie kolory ciężko sobie wyobrazić, piękna. W powietrzu latają też zwykłe żołny, te, które można zobaczyć także w Polsce.
W
Meski znajduje się kemping i atrakcja turystyczna "Source blue de
Meski". Co chwila przejeżdżają przez wieś kampery na niemieckich i
holenderskich rejestracjach i udają się w miejsce przeznaczone dla
turystów (oczywiście za opłatą). Gdy przyglądamy się tym pojazdom
podchodzi do nas Marokańczyk o imieniu Mohamad. Początek rozmowy
tradycyjny. Mohamad, Jak każdy Marokańczyk, ma licznych przyjaciół w
Polsce. Uwielbia Kraków, śliwowicę i piwo. Ponieważ my też jesteśmy już
jego przyjaciółmi to proponuje nam rozbicie namiotu na kampingu. W cenę
wliczony jest chyba nawet basen i jakiś punkt widokowy. Mówi, że
absolutnie zabronione jest rozbijanie namiotu w innym miejscu i grozi
straszliwymi konsekwencjami. Nie z nami te numery kolego w turbanie.
Szybko gubimy naszego znajomego i idziemy w głąb oazy. Tam gdzie nie wolno spać
ale też nie trzeba płacić żadnym naciągaczom. Niech spróbują nas
znaleźć...
Między palmami
przelatują dudki, pleszki i wiele innych. Ale już nie mamy do nich
dzisiaj sił, rozbijamy naszą przenośną kazbę i zajadając się tuńczykiem z
puszki, upajamy się widokiem i ich śpiewem.
|
Żołna modrolica
|
|
Oaza Meski
|
|
Stare miasto Meski |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz