02.05.2013
Nadszedł dzień powrotu i
obdarowywania miłych nam osób. Dziś berber tea od dziadka jest wyjątkowo
słodka. Z uśmiechem przyjmuje zestaw długopisów.
Taksówki na lotnisko
odjeżdżają spod dworca kolejowego, panowie oferują przejazd za
120 DH/ 15km, przegięli. Prędko pojawił się chętny do targowania, który ma
licznych przyjaciół w Polsce, już udaje naszego kolegę. Ma dla
nas ofertę nie do odrzucenia, jego kolega właśnie wrócił z
lotniska i może nas zabrać tam za jedyne 100DH. Wyjaśniamy panu,
że doskonale znamy stawki, bo kawał kraju przejechaliśmy. Od razu
zmienił tok rozmowy, jeśli znajdą się współpasażerowie, to
zawiezie nas za 60DH. Brzmi lepiej, ale i tak sporo za dużo. Chwilę
poczekaliśmy, ale coś nam nie pasowało, że z dworca wszyscy idą
w drugą stronę.
Na dworcu kolejowym nie
otrzymujemy żadnej informacji, ale za to dostrzegamy różnicę w
czasie między zegarem na hali, przed wejściem i naszymi. O co
chodzi? Czyżbyśmy miesiąc żyli w nieświadomości.
Opuszczamy teren dworca by
poszukać informacji, a tuż za murami pojawia się naszym
oczom postój autobusów i liczni pomocnicy wskazujący w jaki autobus
mamy wsiąść. Cena 3,5 DH/os. Ale nam się udało! Jesteśmy trochę
źli, że żaden taksówkarz nie zasugerował nam autobusu, widząc,
że nie mamy tylu pieniędzy na taxi. Przykre.
Na lotnisku czas
rzeczywiście o godzinę późniejszy niż nasz, dobrze że
przyjechaliśmy wcześniej. Wyjaśnia się dlaczego przez ten
miesiąc nie pojawiały się autobusy, chociaż przychodziliśmy o
podanym na rozkładzie czasie.
Jeszcze widok na włoskiego pantofla z samolotu i... jedno oko na Maroko, drugie na Polskę...