25.04.2013r
Decyzja podjęta. Ruszamy w góry Rif. Na pożegnanie nasza pani przynosi nam berber tea, jajecznicę z jednego jajka, miseczkę oliwek i wielką bagietkę. Będziemy ją mile wspominać. Choć nie nawiązaliśmy żadnych więzi z jej synem, ten ze łzami w oczach, czule obejmując, żegna się z Laszlem. Do zobaczenia Atlantyku!
Na pamiątkę zabieramy muszle, skrzętnie pozawijane w ubraniach. Autostopem docieramy do miasteczka Ahmir. Smród w powietrzu, walające się śmieci, w rowach rozkładające się wielbłądy i inne zwierzęta. Widać, że turyści nie docierają tu zbyt często, jesteśmy obserwowani z każdej strony. Jedna kobieta całkiem zamaskowana czarną „suknią” stanęła tuż naprzeciw mnie i w osłupieniu dłuższy moment oglądała.
Na postoju taxi panowie sugerują, żebyśmy przebyli drogę do Chefchaouene trochę naokoło, przez Souk El Arba i Ouazane. Mimo konieczności kilku przesiadek dosyć szybko i sprawnie docieramy do błękitnego miasta.
W Chefchaouene krzątają się starsze kobiety w kolorowych chustach i pasiastych biało- czerwonych omotkach na spódnicach. Naszym pierwszym celem jest dyrekcja Parku Narodowego du Talassemtane i zakupienie mapy. Niestety nikt nie ma pojęcia gdzie znajduje się siedziba Parku. Ani pan w muzeum z wypchanymi zwierzętami, ani pani w informacji turystycznej, ani pan na kampingu u wrót parku. Mapy nie będzie. Mało przyjaźnie zaczyna się nasza wizyta tutaj. W dodatku pan na kempingu zszokował nas ceną za rozłożenie namiotu 30Dh plus 25Dh od osoby! O nie, sami znajdziemy sobie coś przytulnego w górach.
Z daleka dostrzegamy krążące na niebie ptaki. Okazuje się, że to stada kań czarnych żerujących na... wysypisku śmieci. Śmierdzi okrutnie, ale widowisko mamy super, tym bardziej, że w Polsce to bardzo rzadki gatunek.
Krajobraz piękny, ale bez mapy niewiele tu zdziałamy. Płaska polana u podnóża skalistej góry kusi do rozbicia namiotu.
Droga przez góry Rif |
Medina Chefchaouene |
Kania czarna |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz