Maroko 2013 - dzień dwudziesty piąty - Wybrzeże Morza Śródziemnego

28.04.2013

Laszel uwielbia porty, więc na początek tam się udamy. Piękny! Liczne kutry rybackie zacumowane przy brzegu, mężczyźni przebierający gęste sieci w poszukiwaniu dziur i łatający je grubymi jak sznur nićmi. Z morza wyrasta wielka skała, tuż obok pływa ogromna łódź, nad nią lata stado mew. Jaka szkoda, że jest zakaz robienia zdjęć. Z portu wychodzą liczni mężczyźni z torbami wypchanymi rybami, będzie dziś uczta! Nie ma żadnych drogowskazów do pobliskiego Parku Narodowego, a miasto świeci pustkami, gdy akurat chcemy zapytać kogoś o drogę. Poszukamy na własną rękę. W okolicy mnóstwo domów w budowie, nieliczne zamieszkałe, żywego ducha na drodze. Coś dziwnego. Krajobraz ładny, ale nad morzem kłębią się granatowe chmury, pogoda nie sprzyja ani spacerom ani kąpieli w morzu.
Przez kilka kilometrów droga upierdliwie wlecze się asfaltem wciąż do góry, deszcz się wzmaga, a my zziębnięci smagającym wiatrem tracimy chęci do dalszej wędrówki. Dość. Łapiemy szybkiego stopa do najbliższej wioski. Przy gorącej herbacie postanawiamy poszukać jakiegoś pensjonatu i przeczekać deszcz. Niestety Izemmouren również okazuje się opustoszały. Wsiadamy do taxi i wracamy do Hoceimy, a następnie dalej na południe w poszukiwaniu lepszej pogody. 
Przystanek Targuist, 20km dalej. Na dobry początek poszukamy jakiegoś przyjemnego pensjonu, żeby się osuszyć i ogrzać. Pierwszy świeci pustkami, zjawia się jakiś gość, ale jedyne co rozumiemy to, że gospodarz poszedł na obiad i niedługo wróci. No nic, najwyżej tu wrócimy.
W następnym hotelu sytuacja się powtarza. Czekamy dłuższą chwilę, ale nikt się nie pojawia.
W kolejnym wita nas szereg kobiet, gospodyni chętnie prowadzi nas do następnego hotelu. Tym razem bardzo ekskluzywnego, w dodatku jak na te warunki drogiego. Dziękujemy i opuszczamy miejsce, a kobieta mocno upiera się, żeby jej zapłacić za fatygę, pokazuje nawet pieniądze w skarpecie, jakbyśmy nie rozumieli co chodzi. Tym prędzej opuszczamy to miejsce. Pytając miejscowych o jakiś nocleg, pokazują jedynie ten drogi, a przecież na wielu budynkach widnieją tabliczki HOTEL. Czyżby odstraszały ich nasze ubrania moro? Dumamy, którą górę czy pole obrać za nocleg, ale na horyzoncie pojawia się jeszcze jedna nadzieja. Waląca się rudera, syf, ale też mnóstwo ludzi i gospodarz! Uśmiechnięty, młody chłopak lekko zaskoczony naszym widokiem.
Mamy szczęście, o ile tak można powiedzieć, został jeden wolny pokój: dwie małe prycze i stolik, pokój zamykany na kłódkę, brak okna, kibel brudny i wspólny na całe piętro, prysznica w całym budynku brak. Cena: 4zł/os. Bierzemy! Na romantyczne wczasy szczerze nie polecamy.
Na poprawienie humoru zjedliśmy berberyjskie kebaby z bułką, ryżem i frytkami, pychota!


 
Najtańszy hotel świata

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz