Maroko 2013 - dzień piętnasty - opuszczamy Atlas

18.04.2013
Po wczorajszej "niepogodzie" boimy się wychylić głowy z namiotu w obawie, że przywitają nas ciemne chmury na niebie. Uff..., słońce świeci, tylko jest strasznie zimno. Turyści zbierają sprzęty i ruszają zdobyć Toubkal, a my leniwie wdrapujemy się po skałach w poszukiwaniu słońca. Ogrzewając się pierwszymi promieniami obserwujemy zmagania wspinaczy. Część z nich szybko rezygnuje. Z rakami i czekanami, na czworaka pokonują pierwszą część trasy, a my cieszymy się, że zdecydowaliśmy się wracać do Imlil.
Dla nas to żadna przyjemność, choć chętnie zobaczyłabym jak prezentuje się Atlas z 4126 metrów n.p.m., ale w niedługim czasie niebo się chmurzy, a śnieg w który dziś wpadłam po kolana, mocno odstrasza.
Dziś znacznie więcej turystów na trasie, wielu z nich ułatwia sobie wędrówkę wynajmując konia do taszczenia tobołów. Kozy wciąż nam towarzyszą, a między skałami dostrzegamy jakiegoś dziwnego, dużego, kudłatego stwora, który niestety szybko zwiał i nie udało się przyjrzeć i zidentyfikować. Tuż za osadą górską dopadliśmy pleszki algierskie. Gdy samczyk usiadł na wielkim głazie Laszlo podszedł go od  dołu i niespodziewanie pstryknął portret. Oboje byli mocno przestraszeni, pan pleszka skradającym się gościem, Laszlo tym, że model za szybko odleci. Ale udało się a Laszlo skacze z radości bo to jeden z wymarzonych gatunków, który chciał sfotografować w Maroku.

Pleszka algierska
Jeszcze jeden ptaszek zrobił nam dziś niespodziankę, tuż przed nami na kamyku usiadł głuszek. Piękne spotkanie i kolejny nowy gatunek.
Głuszek

Niestety nie poszliśmy tajemnym skrótem pana od ciastek i trafiliśmy do labiryntu krętych ścieżek. Mijając kolejne stragany, w końcu, schodzimy do Imlil.
 Do Asni wydostajemy się taksówką, mimo że ustaliliśmy wcześniej cenę za przejazd, na miejscu kierowca żąda o 10Dh więcej. Niemiła sytuacja, żegnamy się krzycząc każdy w swoim języku. Próba złapania stopa do Tafingoult kończy się po kilkudziesięciu minutach dogadaniem z taksówkarzem, który zabiera nas do Ouirgane nad jeziorem, 15km od Asni. Mnie już brakuje sił a w okolicy wszędzie kręcą się ludzie i nie ma nawet kawałka płaskiej ziemi na namiot. Przeszliśmy kawał drogi, głodni, zmęczeni wdrapaliśmy się na górkę i na tej pochyłości rozbiliśmy namiot. Lepszego miejsca już nie znajdziemy. Na koniec dnia zajadamy się tuńczykiem, marząc o schabowym z mizerią...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz