Maroko 2013 - dzień szesnasty - ibisy grzywiaste

19.04.2013r
Po obfitym śniadaniu, w postaci dwóch serków topionych i paru łyków wody próbujemy łapać stopa. Niestety, okazuje się, że trafiliśmy do krainy wiecznego bezruchu. Częstotliwość przejeżdżających aut to jedno na godzinę, słońce pali od rana a wody już brak. Uff, jest taksówka, jesteśmy uratowani. Miny nam zrzedły, gdy kierowca rzucił hasło 100Dh(40zł)/30km. To znacznie przekracza rozsądną cenę. Proponujemy uczciwą stawkę 30Dh i zaczynają się negocjacje.
My nie ustępujemy, kierowca już chce się żegnać, ale na odchodne oferuje jeszcze cenę 50Dh. Laszlowi oczy zapaliły się z radości, a ja wciąż jestem nie ustępliwa. Gdy zaczęliśmy się droczyć, taksówkarz z uśmiechem wypowiedział magiczne słowa: „40Dh- ok!”. No to jedziemy! Byle do przodu, byle zdobyć jedzenie i wodę. Szofer mocno się zdziwił, że jesteśmy Polakami, podejrzewał, że wiezie bogatych Amerykanów skoro mówimy po angielsku. Niewiele się rozumieliśmy, ale zadowolony z naszego towarzystwa powyjmował zdjęcia swojej licznej rodziny i zaczął nam o niej opowiadać. Problem w tym, że mówił po francusku, więc niewiele zrozumieliśmy.
Pierwszy przystanek w drodze nad ocean to mała miejscowość Talat-n-Yakour. Naszym oczom ukazuje się bar wypełniony Marokańczykami. Nie przypuszczałam, że jedzenie może sprawić tyle radości. Świeży chlebek, jogurt, berber tea. Ale to wciąż mało! Obserwujemy właściciela, który przynosi klientom coś na patelni. Siedmiu mężczyzn zasiadających przy stoliku odrywa z patelni po kawałku omleta. Ale zapach! Kolejna taksówka odjeżdża, ale my nie przepuścimy takiej okazji. Wskazując na patelnie innych smakoszy, prosimy kucharza o taki specjał. Coś wspaniałego, jedzony rękami wprost z patelni, do tego woda w szklanej butelce. A to wszystko za grosze. W końcu zjedliśmy coś co nie było tadżinem.
Dobrze, że zostaliśmy wczoraj uprzedzeni przez jednego z taksówkarzy, że przejazd do Tafingoult kosztuje więcej niż zwykle (50Dh/os/80km). Sporo, jak na Maroko, ale inni też tyle płacą więc się godzimy. Po przebytej drodze nie dziwimy się cenie. Zarówno samochód, jak i ja przeżyliśmy drogę przez mękę. Trasa Ouarzazat- Marrakesz to przy tej pikuś. Wąska droga ledwie dla dwóch samochodów, po jednej stronie skalna ściana, po drugiej - tuż za asfaltem - ogromna przepaść. Kierowca jechał z taką prędkością, że zatrzymywał się z piskiem przed kolejnymi serpentynami. W dodatku taxi - stary opel - był w stanie ogólnego rozkładu. Żadne liczniki nie działały, drzwi się nie domykały, a ja modliłam się, żeby hamulce nagle nie przestały działać lub koło się nie urwało. Krajobrazy fantastyczne, serpentyna za serpentyną, kolorowe góry, u których podnóża leżą wioski i gromady ludzi zrywających jakieś zioła, które potem sprzedawali wzdłuż drogi. Tylko jak się upajać widokami, skoro dopiero wjeżdżamy na punkt kulminacyjny- przełęcz Tizi-n-Test (2092 metrów n.p.m.), a jeszcze drugie tyle przed nami w dół. Jedną ręką trzymam się kurczowo trzymajdła w oplu, drugą ściskam w nerwach Laszlowe kolano. Ja już kalkuluję czy zdążymy wyskoczyć, kiedy będziemy lecieć w przepaść, a Laszel beztrosko na mnie spogląda i się śmieje! Kierowcy jeżdżą wariacko a na skraju asfaltu wypoczywa żółw, nic sobie z tego nie robiąc. Na szczęście przejażdżka skończyła się i pozostanie miłym wspomnieniem. W Tafingoult szybko przejęła nas kolejna grand taxi, do Inezgane, za niewielką cenę 40Dh/os. Na trasie zaskoczył nas niezwykły widok stad kóz pasących się na konarach drzew! Po kilkadziesiąt sztuk na jednym drzewie. Doczytaliśmy później, że są to drzewa arganowe, których owoce kozy bardzo lubią. Następnie po wydaleniu ich z kałem, ludzie zbierają je i ucierają aby powstał olej. W Maroku można kupić rozmaitości z tegoż olejku: oleje spożywcze, produkty kosmetyczne i wiele innych.
W Inezgane barwny postój taksówek, gama kolorów! Zielone, niebiesko-białe, zielono-żółte. Widzimy na ulicy pana, który samodzielnie wyrabia chipsy, ma do tego celu specjalistyczną maszynę. Szatkuje ziemniaki, które wpadają do gorącego oleju, wyławia i wrzuca do torebki zrobionej z kawałka gazety.
Poszukując transportu, z tłumu wyławia nas nastolatek w odblaskowej kamizelce, chętnie pomoże nam w dotarciu do Tamri. Tyle, że nie ma pojęcia gdzie to jest. Kilku taksówkarzy zaoferowało nam collectiv taxi 100Dh/30km. Nie ma mowy o targowaniu, więc się oddalamy. Widać, że liczyli na turystów, którzy dopiero co wysiedli z pokładu samolotu. Już po chwili za nami biegną, znalazł się jeden rozsądny, stanęło na 60Dh. Wnet pojawił się odblaskowy chłopak, który zażądał pieniędzy za pomoc, której nam nie udzielił. Natrętny i bezczelny. Udało nam się go spławić.
Inezgane - postój taxi

Na horyzoncie pojawia się bezkresny ocean. W Tamri trafiliśmy na znakomicie przyprawiony tadżin. Koło nas kręcił się bezdomny. Grzecznie czekał aż skończymy ucztę. Podziękowaliśmy i szef kuchni zaprosił bezdomnego po resztki jedzenia i podarował mu chlebki. Mile nas to zaskoczyło. Najedzeni udaliśmy się korytem rzeki w kierunku oceanu, spodziewaliśmy się spotkać w tej okolicy ibisy grzywiaste. Zagrożony wyginięciem gatunek ptaków z czerwonymi, łysymi głowami. Ich światowa populacja ograniczyła się do Maroka i Syrii. Czujnie wypatrujemy ptaków. Na suchym konarze przystanęła pośpiewać nam dzierlatka iberyjska. Kolejny gatunek uwieczniony na zdjęciu.
Dzierlatka iberyjska

Słychać szum oceanu, czuć lekką bryzę, jesteśmy blisko celu. Koryto zarosło wysokimi, gęstymi trawami, wdrapujemy się więc na wysoką wydmę szukając innego przejścia. Oto i jest, bezkresny i strasznie głośny! OCEAN. Zadowoleni zrzucamy bagaże na mokrym piasku i ruszamy sprawdzić czy woda ciepła. Nagle ruszyła wielka fala, Laszlo biegiem rzucił się w stronę plecaków i w ostatniej chwili poderwał je do góry. Fala zalała nasze buty i część ubrań, ale to nic. Najważniejsze, że aparaty uratowane! Mamy nauczkę, a przyszło nam do głowy nocować na plaży. Potęga oceanu jest wielka, uciekamy na wydmy. Nad nami wznoszą się w chaosie setki mew. Sieweczki obrożne w towarzystwie czapli nadobnej oczekują odpływu, żeby uchwycić dziobem jakiś rybny smakołyk. Na niebie pojawia się długi klucz dużych, czarnych ptaków. Chwytamy prędko lornetkę i aparat...IBISY! Skaczemy z radości, mamy je! Nie liczyłam, że uda nam się je zobaczyć. 
Ciekawe co przyniesie jutro...
Ibisy grzywiaste

Ibisy grzywiaste
Czapla nadobna

Mewy żółtonogie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz